Wydawało mi się, że wiem. Miłość, troska, zaufanie, wsparcie. Wszyscy to wiemy, prawda? Guzik prawda. Te wielkie słowa nie mają nic wspólnego z codziennością, wkurwieniem po pracy, wrodzonym egoizmem, ciągłym strachem przed porażką i samotnością. Przez lata byłam koszmarną partnerką i właśnie postanowiłam to zmienić. Zaczynam jedno z najważniejszych zadań w moim życiu: sumiennie i uczciwie będę się uczyć, jak być dobra w byciu razem.
Nigdy nie byłam szczególnie dobrą partnerką. Nie ukrywam – uwielbiam pracować, wszędzie mnie pełno, często jestem skupiona na sobie, wymyślam co rusz nowe wyzwania, jestem emocjonalna, wybuchowa, czasem nie do zniesienia. Życie ze mną niewiele ma wspólnego ze spokojem, bez przerwy coś mi się przytrafia, więc jak się domyślacie – trudno stworzyć związek, w którym druga osoba będzie czuła się ważna. A ponieważ relacja z moim K. jest najważniejsza w moim życiu, postanowiłam wreszcie wziąć byka za rogi i zacząć pracować nad sobą. Zaczynam nowy rozdział, którego motywem przewodnim będzie pytanie: co tak naprawdę liczy się w związku?
Przecież to takie proste!
Wydawało mi się, że wiem. Bo w końcu co to za filozofia, prawda? Liczy się miłość. Liczy się wsparcie, zaufanie, liczy się bliskość, kompromisy. Moje pierwsze ćwiczenie, czyli spisanie wszystkich najważniejszych części składowych dobrego związku zakończyło się zapisaniem właśnie kilku takich pustych ogólników. Tylko, że znałam je już wcześniej. I nie przeszkodziło mi to w byciu wredną, zazdrosną zołzą i potworną egoistką. Dlatego muszę zacząć od początku.
Emocjonalni popaprańcy
Raczej nie będę w tym wyznaniu wyjątkowa, bo wiele kobiet, które znam ma podobne doświadczenia, ale muszę to napisać: trafiałam w życiu na prawdziwych emocjonalnych popaprańców. Manipulantów, niedojrzałych 30-latków, których życie to wieczna impreza i YOLO, kłamców i oszustów. Oczywiście spotykałam również fantastycznych i mądrych mężczyzn, ale niestety to zazwyczaj trudne i bolesne doświadczenia wywierają na nas największy wpływ i zostawiają ślad na dłużej. A destrukcyjne relacje uczą nas złych nawyków i sprawiają, że definicja bycia razem często staje się karykaturą swojego prawdziwego znaczenia. Relacje, które nas krzywdzą podpowiadają, że nie ma związku bez regularnego cierpienia, poniżania i strachu przed odejściem. A to największe kłamstwo, które kobiety potrafią nosić w sobie latami.
Kiedy spotkałam K., byłam już trochę zmęczona relacjami, które były ciągłą walką i dostarczały mi więcej zmartwień niż radości. I nagle pojawił się facet, który przynosił mi kwiaty, uśmiechał się bez przerwy, nic mu nie przeszkadzało i nie czepiał się detali. Nie miał podejrzanych koleżanek, nie okłamywał mnie, był fantastycznie szczery i pogodny. Kompletnie nie wiedziałam, co z nim zrobić. Podświadomie czekałam aż okaże się, że jest seryjnym mordercą albo tak naprawdę jest wytworem mojej wyobraźni. Byłam zagubiona i zaczęłam sama wywoływać bezsensowne kłótnie, bo tak bardzo się bałam, że jest za dobrze i że to może być tylko cisza przed burzą. Dziś wiem, że wtedy niczego nie wiedziałam o dobrym związku. Miłość kojarzyła mi się tylko z rozczarowaniem, ciągłą tęsknotą i kompleksami.
Relacje, które nas krzywdzą podpowiadają, że nie ma związku bez regularnego cierpienia, poniżania i strachu przed odejściem. A to największe kłamstwo, które kobiety potrafią nosić w sobie latami.
A kompleksów dorobiłam się w swoim czasie całkiem sporo. Zresztą już nie pierwszy raz Wam o tym piszę – o tam, jak zawsze chciałam być ładna wspominałam np. tutaj. Nie mam pojęcia skąd to się bierze i dlaczego my, kobiety, wciąż mamy do siebie tyle uwag. Ale moje kompleksy sprawiły, że miałam przyjemność wziąć pierwszą, ważną lekcję z serii „Co jest tak naprawdę ważne w związku?”.
Lekcja, której udzieliła mi kobieta, która kocha siebie
Miałam wtedy fatalny dzień w pracy. Nic nie szło po mojej myśli, pokłóciłam się z K., trochę przytyłam i czułam się bardzo nieatrakcyjna. Koleżanka z pracy, widząc że coś jest nie tak, wyciągnęła mnie na krótki spacer. Niewiele myśląc, wypaliłam szczerze: przestałam lubić siebie. Czuję się potwornie nieatrakcyjna i gruba.
P. zakrztusiła się ze śmiechu. Przytuliła mnie i rozpoczęłyśmy rozmowę, która okazała się być doskonałym początkiem do mojego wyzwania związanego z przepisem na dobry związek.
Pierwszy raz spojrzałam na nią z zupełnie innej strony. Opowiadała mi o wszystkich mankamentach swojego ciała, które wytykają jej: narzeczony, przyjaciółki, nawet rodzice. Wymieniała przydomki (nie zawsze miłe), które jej nadają i jak od czasu do czasu sugerują, by coś zmieniła. Opowiadała to jak dobry żart i bez przerwy się uśmiechała, jakby zupełnie jej to nie obchodziło. Mówiła o tym, jak lubi siebie i kocha włoską kuchnię, jak zamiast biegania często wybiera dobrą książkę, bo to sprawia, że czuje się szczęśliwsza i rzadziej się złości. Mówiła o swoim ciele jak o najlepszej przyjaciółce. I nagle zrozumiałam, dlaczego wszyscy tak bardzo ją kochamy – bo ona kocha siebie. Bo jest szczęśliwa, ponieważ może być sobą. Bo śmieje się z fałdek i potrafi cieszyć się chwilą. Bo nie jest dla niej najważniejsze, jak wyszła na zdjęciu, tylko czy jej narzeczony czuje się dobrze. Bo od obsesji na punkcie wyglądu, woli skupienie na pięknych przeżyciach i bliskości. Poczułam się jak ostatni buc.
Moje kompleksy wpływają destrukcyjnie na mój związek. K. mnie kocha właśnie taką, jaka jestem. I taka jestem fantastyczna. Mój wygląd wyraża mój styl życia, mój temperament, usposobienie, moje priorytety. Jest tylko narzędziem do niesienia innym i sobie dobrych emocji, doświadczeń, pięknych gestów. Obsesja na punkcie wyglądu dotyka wielu kobiet i przez to, że często bywa zupełnie niezrozumiała dla ich partnerów – niszczy nawet najlepsze związki.
Nie da się naprawdę kogoś pokochać, dopóki nie pokocha się samej siebie. Bo od tego wszystko się zaczyna. Tylko kochając siebie, możemy uwierzyć w to, że ktoś może nas pokochać bezgranicznie – i pozwolić mu na to.
I to jest moja pierwsza lekcja. Trudna, ale wierzę, że jeśli się postaram – zaliczę egzamin na najwyższą notę. Muszę zrobić wszystko, by moje ciało stało się moją najlepszą przyjaciółką.
Ale może choć trochę mi pomożecie? Macie swoje sposoby/ćwiczenia na polubienie siebie?
14 komentarzy
jak jest źle, to robię coś dla siebie. sprawiam sobie przyjemności – łatwiej wtedy się mniej martwić i być w lepszym humorze, a wtedy łatwiej być do siebie lepiej nastawionym.
ja też… ale niebezpieczeństwo polega na tym, że ja najbardziej na świecie kocham jeść i nagle po tygodniu się okazuje, że na liczniku jest +5kg… :) :) Muszę znaleźć nowe źródło przyjemności.
ja mam ten problem, że moją największą przyjemnością jest… jedzenie :) Więc po tygodniu kończy się to wynikiem +5kg :) Chyba czas znaleźć inne przyjemności :)
jest jedzenie, które nie tuczy ;) albo można jeść i spalać.
a czy ja coś takiego napisałam? :) Nie. Chodzi o to, że to dobry pierwszy krok. Dobra „pierwsza lekcja”. Od tego wszystko się zaczyna.
Dla mnie zbawienny był czas. Na początku byłam bardzo zazdrosną i niewierzącą w siebie partnerką. Po kilku latach zazdrość zniknęła a pojawiła się pewność siebie.
Tak po prostu? Czas? I nic więcej nie robiłaś?
Fajny tekst. Powinien go przeczytać każdy, kto nie może znieść życia w związku. Nie każdy potrafi w taki sposób pomyśleć.Konkluzja bardzo trafna.
Dzięki! :) Fajnie, że tu jesteś :)
Pierwszą osobę osobę jaką powinniśmy pokochać to właśnie siebie. I masz rację co do tego, że przez nie akceptację siebie można sobie rozwalić związek, bardzo często nasza niska samoocena jest wynikiem właśnie jak już wspomniałaś – wcześniejszego cierpienia, zawodu, niepowodzenia. Życzę Ci w takim razie wytrwałości w pracy nad sobą i cierpliwości do siebie ;)
tak jest! Dziękuję Ci bardzo :)
Nieustannie:)
Ależ oczywiście masz rację – samoakceptacja nie załatwia wszystkiego. Ale kiedy przychodzi taki trudny moment, o którym opowiadasz i związek okazuje się nie do końca zdrowy, to ta samoakceptacja i miłość do siebie bardzo pomaga. Bo pozwala też podjąć słuszną decyzję o rozstaniu :) Tu się z Tobą absolutnie zgadzam :)
Mój chłopak powiedział mi niedawno coś w stylu „bardzo mi się podobasz, ale najseksowniejsze w Tobie jest to, że jesteś tak pewna siebie, że sama sobie się tak podobasz” :) Kiedy kochasz siebie, doceniasz i traktujesz jak najlepszego przyjaciela (czyli np. potrafisz znaleźć czas tylko dla siebie, umiesz sobie wybaczać, nie jesteś dla siebie wredna, nie wypominasz samej sobie jakichś potknięć i po prostu potrafisz być tylko sama ze sobą i świetnie się przy tym bawić), to nagle partner nie jest osobą, którą MUSISZ mieć, bez której nie możesz żyć i nie wyobrażasz sobie życia, tylko kimś, kogo wybrałaś, z kim chcesz być, choć wcale nie musisz, bo i bez tego dasz sobie radę – to wnosi zupełnie nową jakość do związku. Nagle znika strach i zazdrość, jest mniej kłótni, a więcej sensownych rozmów i fajnego spędzania czasu razem, nie ma wypominania pierdół sprzed kilku miesięcy itp. itd.
Ale jak to zrobić, by pokochać siebie, tego Ci nie powiem, sama nie pamiętam, jak ja to zrobiłam, i myślę, że u każdego sposób będzie inny – przede wszystkim po prostu doceń siebie, zauważ, jak wiele możesz, jak wiele potrafisz, jak wiele rzeczy możesz zrobić mimo pozornych mankamentów (np. niby czujesz się gruba, ale masz całkiem zdrowe i sprawne ciało, które potrafi biegać, skakać, pływać, tańczyć, widzieć świat, czytać itp. itd.).