Dzień, w którym odeszła Ania Przybylska

Katarzyna J. Piotrowska

Obudziłam się dziś o świcie. Za oknem szaro, ciężka mgła rozlała się po okolicy. Zerknęłam nerwowo w lustro, rozejrzałam się po pokoju. Niepokój powoli rozluźniał uścisk. Po pospiesznej modlitwie ostrożnie odetchnęłam z ulgą. Chyba mogę zaczynać od nowa.

Ania Przybylska z dziećmi, fot. magazyn "Viva"

Fot. Iza Grzybowska/Move

Nie ma portalu, który by o tym wczoraj nie napisał. Odeszła. Kochana, uwielbiana przez fanów i bliskich sobie ludzi – Ania Przybylska. Matka, partnerka, aktorka, człowiek. Odeszła i to tym razem nie jest głupi żart internauty, choć wczoraj w napięciu czekałam na sprostowanie.

Nie znałam Ani. Rozmawiałam z nią tylko raz, w przelocie, obiecała mi wywiad, kiedy tylko znajdzie wolną chwilę. Nigdy jej nie znalazła, bo rodzina zawsze była na pierwszym miejscu. Z perspektywy dziennikarki nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego tak mało gra. Dlaczego nie robi kariery na miarę jej urody i talentu. Dlaczego stoi w miejscu. Przecież są opiekunki do dzieci, wszystko można sobie zorganizować. Czułam zawód, że marnuje się kolejny polski talent.

Wczoraj, w dniu, w którym odeszła Ania Przybylska, wróciłam do domu z wesela mojej najlepszej przyjaciółki. Zmęczona, ale szczęśliwa, skupiona na sobie pospiesznie układałam w myślach plany na jutro, pojutrze, przyszły tydzień.  Po wejściu do domu od razu pobiegłam do swojego pokoju, brakowało mi czasu, powinnam się pospieszyć, wszystko powinnam robić szybciej. Zdenerwowana mijałam na schodach bliskich mi ludzi, nie mówiąc ani jednego dobrego słowa. Plany, autobus, jutro, Warszawa, praca, rany, znowu przytyłam, praca, praca, praca. Włączyłam komputer tylko na chwilę, żeby sprawdzić maila. W głowie krążyło tysiąc myśli na minutę, próbowałam to wszystko poukładać, jeszcze tylko zerknę na newsy, co dzieje się w  kraju, co w polityce… Zastygłam.

Zaskoczenie, niedowierzanie, potem smutek, a na końcu wielki, olbrzymi, paraliżujący strach. Ania w swoim ostatnim wywiadzie powiedziała coś, co jest bardzo proste, a co potrafią zrozumieć tylko ci, którzy byli o krok od utraty wszystkiego: Ja teraz rozumiem, co to znaczy naprawdę cieszyć się każdą chwilą. Doceniam każdą minutę.

Wiem, że ludzie umierają każdego dnia. Na całym świecie. Ale to była Ania Przybylska. Piękna, utalentowana, popularna, z przystojnym partnerem, trójką przepięknych dzieci. Każda z nas chciała być Anią – mieć jej urodę, wdzięk, klasę, styl. Podziwiałam ją odkąd pamiętam, nawet kiedy w mediach pojawiły się informacje o jej chorobie, myślałam: „da sobie radę, jest silna, wyzdrowieje, przecież to Ania Przybylska!”.

Zapomniałam o tym, że wszyscy jesteśmy równi. Zapomniałam, że piękno i podziw innych nie chroni nas przed śmiercią. Zapomniałam, że od kariery ważniejsi są ludzie, którymi możemy się zaopiekować. Zapomniałam jak ważna jest każda minuta.

Czytam teraz jej słowa z ostatnich wywiadów, patrzę na zdjęcia i strasznie mi wstyd. Dostałam w życiu tyle ważnych lekcji, a wciąż zapominam o tym jak ważne jest dzisiaj. Jak ważni są ludzie, których spotykam tu i teraz.

Zawstydzona zawijam wokół palca różaniec. Myślę o intencjach na dziś. Dziękuję za zdrowie, za kolejny piękny dzień, który mogę przeżyć. Za moją rodzinę, przyjaciół, bliskich. I za Anię Przybylską. Kobietę, która przypominała mi o wdzięczności.

2 komentarze

klaudia 11 grudnia 2014 - 12:43

świetny wpis, czekam na więcej ;]

Odpowiedz
gh 18 września 2015 - 11:40

Pięknie Pani napisała o naszej kochanej Ani …

Odpowiedz

Zostaw komentarz

To może Ci się spodobać