Nie pamiętam, kiedy ostatnio film wbił mnie w fotel, podeptał, przytłoczył. Było kilka obrazów, które zostawiły ślad na mojej wrażliwości, ale „Ostatnia rodzina” na kilkanaście godzin pozbawiła mnie chęci życia. Ta historia przytłacza. Podglądając Beksińskich, wiele razy miałam ochotę odwrócić wzrok, ale mimo wszystko patrzyłam. To opowieść o prozaicznym życiu i umieraniu. Opowieść o rodzinnych demonach, które dochodzą do głosu.
„Ostatnia rodzina” Matuszyńskiego opowiada historię Beksińskich – szczególnie Zdzisława i Tomasza, dwóch niezmiernie ciekawych i tragicznych osobowości końca XX w. Zdzisław Beksiński (w tej roli Andrzej Seweryn) – ojciec, wielki malarz, Tomasz (Dawid Ogrodnik) – syn, dziennikarz muzyczny, tłumacz. Obaj ekscentryczni, piekielnie zdolni, wyraziści. Zdzisław fascynował wyobraźnią i kolorem, Tomasz – niezgodą na otaczającą go rzeczywistość, erudycją i pasją. Arcyciekawi i wielcy, a przy tym mali i prawie zwyczajni w bloku z wielkiej płyty. Ten film jest jak malarstwo Zdzisława – niepokojący i fascynujący, ale też trudny i mozolny. Przeraża szczerością.
Przyznaję – emocjonalnie ten film mnie przygniótł. Pełno w nim śmierci, niepokoju, miotania się w codzienności. Wielki malarz artysta w pracowni tworzy wielkie dzieła, ale poza nią ma obsesję na punkcie toalety, nagrywa niemal wszystko, co dzieje się w mieszkaniu Beksińskich (również zwłoki swojej matki i żony), jest zagubiony, myśli o sobie, że jest we wszystkim najgorszy. Z drugiej strony Tomasz – dziennikarz i tłumacz, darzący życie niewyjaśnionym wstrętem, zakochany bez pamięci w muzyce i filmie, niezrównoważony, emocjonalny, bez końca planujący samobójstwo. A w tym wszystkim absolutne zjawisko tej historii – Zofia Beksińska (w tej roli fantastyczna Aleksandra Konieczna), która stara się tę rodzinę równoważyć, spajać. Pokorna, cicha, oddana macierzyństwu i małżeństwu, kochająca, a przy tym ogromnie samotna. Kreacje aktorskie w tym filmie zachwycają.
Było kilka momentów podczas seansu, kiedy publiczność się śmiała. Ale humor w tym filmie jest depresyjny. Śmiejesz się, ale wiesz, że to tak naprawdę nie jest śmieszne. Nie ma się z czego śmiać, śmierć czyha za rogiem.
Trudno nie dopatrywać się w historii Beksińskich jednostek chorobowych. Oni się nie mieszczą w słowie „normalność”, w żadnym słowie się nie mieszczą – są nieobliczalni, zamknięci w świecie, który nie istnieje. Dziwni, straszni, śmieszni. Wypowiadają na głos wszystkie te rzeczy, o których boimy się nawet pomyśleć.
Czy polecam Wam ten film? Tak naprawdę nie wiem. Wiele zależy od Waszej emocjonalności i odporności. Ja po „Ostatniej rodzinie” nie mogłam zasnąć. Myślałam o moich bliskich, o pasji, codzienności, o śmierci, potwornym fatum. Ze strachu pękała mi głowa.
Mimo wszystko nie żałuję, że poświęciłam mój środowy nastrój dla obrazu Matuszyńskiego. To dla mnie ważny pretekst, by sięgnąć po książkę Grzebałkowskiej – „Beksińscy. Portret podwójny”. Może wtedy zrozumiem więcej.
3 komentarze
Widziałam!!! Niesamowity film. Dzięki za Twoje spostrzeżenia!
:) :*
Sam nie wiem, czy ten film mi się podobał. Wyszedłem z kina zniecierpliwiony i smutny. Ale kto wie, może to właśnie jest sztuka ;)))