Tak mi się nasunęło i nie daje mi to spokoju. Wczoraj mój znajomy wrzucił post na Facebooka. Post, a może raczej swobodny komentarz nawiązywał do tekstu Piotra z Pokolenia Ikea, który znajdziecie tutaj: http://pokolenieikea.com/2014/10/06/czy-bede-potrafila-byc-z-gosciem-ktory-nie-robi-mi-minety/.
Chodziło o słowa. O to, dlaczego kobiety mówią dzisiaj o „oraniu” zamiast o „kochaniu”. O bzykaniu, ruchaniu, pieprzeniu. Dlaczego i co to się porobiło, że zaczęłyśmy tak mówić. Od czego się zaczęło?
Przewinęłam szybko w pamięci, kiedy ostatnio użyłam takiego słowa. Bo użyłam, nie ma się co oszukiwać – nawet jak ktoś czyta poezję i raczy się literaturą ze średniej i wyższej półki, to go to w końcu dopada. Ten słowotok ulicy. Pancerz ze słów. Może nawet dopada częściej.
Kiedy użyłam tych określeń i w jakim kontekście? W odniesieniu do kogo? I dlaczego od czasu do czasu zdarza mi się to robić?
Mała dziewczynka
Mam kilka bardzo wyraźnych wspomnień ze szkoły. To jeszcze nie było liceum, prędzej gimnazjum, późna podstawówka. Jeszcze nie było ciśnienia, nie nosiłyśmy miniówek, nie kusiłyśmy dekoltem (bo i nie było czym kusić). Nie ponosiłyśmy za nic odpowiedzialności, nowe ciuchy upraszałyśmy u rodziców i bardzo chciałyśmy, żeby nas ktoś kochał. Najlepiej cały świat.
Wtedy wszystko miało znaczenie. Każde spojrzenie, każdy liścik pod ławką, odprowadzenie do domu. Pocałunek był równoznaczny z wyznaniem miłości. To był przełom i świętość. Jeszcze niedawno śmiałam się w głos z przyjaciółką z dzieciństwa, kiedy wspominałyśmy jak pewnego dnia po szkole zwierzyłam jej się, że Tomek z klasy złapał mnie za rękę. „Musi Cię bardzo kochać!”, powiedziała wtedy. Nigdy tego nie zapomnę.
Ile we mnie zostało z dziewczynki, która wierzyła, że kiedy chłopak bierze ją za rękę – chce dać jej prócz tej ręki też siebie samego?
To chyba smutne, ale całkiem sporo. I czy bardzo się pomylę jeśli stwierdzę, że każda z nas w sobie tę dziewczynkę chowa? Bez względu na to, ile razy rzuciła dziś, że ma ochotę przelecieć kolesia z działu reklamy. Albo chłopaka z imprezy w klubie. I ile razy poszła z kimś do łóżka dla funu. Ile razy nie znała jego imienia. Ile razy zmieniała partnerów bez słowa.
Nie wierzę w wyzwolenie tego typu. Nie wierzę, że kobieta idzie do łóżka z mężczyzną, bo „jej się chce bzykać”. Nie kupuję tego. Jesteśmy zaprogramowane na emocje. Na przywiązanie. Na pragnienie akceptacji, miłości, uwielbienia. Rozbieramy się, bo pragniemy podziwu. Oddajemy siebie, bo oczekujemy bezpieczeństwa i wdzięczności. Żaden orgazm, żadna namacalna przyjemność nie może się z tym równać. Czy zastanawialiście się, Panowie, co to tak naprawdę znaczy, że kobieta nie musi osiągnąć orgazmu, żeby czuć się po seksie spełniona? Właśnie w tym rzecz. W podziwie, w bezpieczeństwie, w gestach, które mówią: jesteś najważniejsza. Nasze dziewczynki wciąż wierzą w to, że wszystko ma znaczenie.
Lubię słowa. Słowa są zawsze pancerzem. Szczególnie po polsku – w ile znaczeń można ubrać proste zdanie! Ile fałszywych cech można nadać jednemu słowu! Jak łatwo można się schować.
Używamy wulgarnych słów, kiedy jesteśmy zranione i nie chcemy dać po sobie tego poznać. Kiedy chcemy być silne i zakładamy spodnie. Krzyczymy „I don’t care” codziennie rano, wychodząc z domu i rzeczywiście często udaje nam się sobie wmówić, że to wszystko nieważne. Możemy nie pamiętać niektórych nocy, ale zawsze pamiętamy moment, kiedy pojawił się pierwszy On. Ten najważniejszy. Ten, po którym nasze dziewczynki ścięły warkocze i przestały wypowiadać słowo na „m”. Ten, który po raz pierwszy udowodnił, że to wszystko może nie mieć znaczenia. Dotyk, pocałunek, bliskość. Nawet seks.
„Bzykamy się” z obawy przed tym, że ktoś tego nie doceni. Że ominie nas podziw, że będzie niezręcznie. Przy „kochamy się” jest już jakaś pewność, emocjonalne bezpieczeństwo, odwaga, brak lęku przed odrzuceniem. Bzykamy się w słowach, kochamy się w głowach. Wulgaryzmy zasłaniają nasze słabości.
Bo przecież lata mijają, jesteśmy już za siebie odpowiedzialne, nowe ciuchy kupujemy za własne pieniądze, ale wciąż bardzo chcemy, żeby nas ktoś kochał. Najlepiej cały świat.
15 komentarzy
Wulgaryzmy juz chyba tak bardzo wgryzly sie w moja osobowosc, ze nie sadze by były juz wyrazem czegokolwiek..
Choćby się nawet pojawiło stu takich, dla których ofiarowana im miłość nie ma znaczenia nie warto porzucać tego w co się wierzy. Widać trzeba czasem się potknąć i zainteresować nawet takimi byleby tylko wyciągnąć jakąś lekcję z takich znajomości.
Czytam wiele blogów w ostatnim czasie, aczkolwiek ten post zauroczył mnie doszczętnie.
Zuważyłam w sobie parę elementów, o których albo nie miałam pojęcia, albo których usilnie próbowałam odrzucić.
dziękuję, że mi o tym piszesz! takie reakcje dodają sił, by pisać dalej.. Wpadaj częściej, zapraszam:)
Mnie właśnie zauroczył Twój blog. Cudnie się czyta i zostaje sporo do przemyślenia na później. :-)
Dobrze powiedziane. Ba, bardzo dobrze! Aczkolwiek dodałabym od siebie, że używamy takich określeń też dlatego, że chcemy tą naszą słabość połamać i pokruszyć, chcemy poczuć to, co czują faceci – zero emocji i przywiązania, czysta fizyczność. Wiemy, że to praktycznie niemożliwe, ale będziemy próbować. Nie jestem tylko pewna, czy obieramy dobrą drogę (mówię to całkowicie z premedytacją, bo też za siebie samą).
to fakt, czasem chciałoby się wyzbyć emocjonalności.. szkoda, że słowa tego nie załatwią:)
Genialne! Po prostu- bez większego wylewu, zbędnego słowotoku. Genialne- pod każdym względem! Pozdrawiam:)
dzięki, Anika! Wpadaj częsciej:)
„Oddajemy siebie, bo oczekujemy bezpieczeństwa i wdzięczności.” – absolutnie nie. I właściwie nie zgadzam się z niczym co napisałaś.
Bardzo drażni mnie autorytatywne wypowiadanie się w imieniu bardzo dużej i trudnej do objęcia jedną regułą grupy osób, np. kobiet. Zatem – po kolei.
„Dlaczego i co to się porobiło, że zaczęłyśmy tak mówić.” – wreszcie możemy. W końcu nikt nam nie da za to po łapach, a jak da, to wystawi prędzej siebie na śmieszność niż zbesztaną na wstyd i hańbę. Z wulgaryzmami jest jak z ostrą przyprawą – umiejętnie dawkowana w odpowiednich sytuacjach dodaje smaku, sypana byle gdzie piecze i sprawia ból.
„Bo użyłam, nie ma się co oszukiwać – nawet jak ktoś czyta poezję i raczy się literaturą ze średniej i wyższej półki, to go to w końcu dopada.” – rozumiem, że uważasz przekleństwa i wulgaryzmy za domenę grupy, do której nie przynależysz, bo czytasz książki?
„I czy bardzo się pomylę jeśli stwierdzę, że każda z nas w sobie tę dziewczynkę chowa?” – tak. Wolę zamiast chować w sobie dziewczynkę rozwijać w sobie kobietę, która wie, czego chce, wie, kiedy chce to egzekwować i potrafi ponieść odpowiedzialność za to, co myśli, mówi i robi.
„Nie wierzę, że kobieta idzie do łóżka z mężczyzną, bo „jej się chce bzykać”.” – po pierwsze: dlaczego tak uważasz, po drugie: dlaczego Twoja wiara w coś ma być wyznacznikiem motywacji zachowań innych kobiet?
„Jesteśmy zaprogramowane na emocje. Na przywiązanie. Na pragnienie akceptacji, miłości, uwielbienia.” – jak wyżej: skąd takie przekonanie?
„Oddajemy siebie, bo oczekujemy bezpieczeństwa i wdzięczności. Żaden orgazm, żadna namacalna przyjemność nie może się z tym równać.” – jeśli sypiałaś lub sypiasz z mężczyznami, z którymi nie czułaś się bezpiecznie lub potraktowali Cię niewdzięcznie – szczerze współczuję, ale nadal nie rozumiem, dlaczego orgazm i przyjemność fizyczna ma wykluczać bezpieczeństwo i wdzięczność, a tym bardziej je zastępować. Poza tym, skoro lubisz słowa, to czym innym jest oddawać siebie i dzielić się sobą. Osobiście wolę to drugie. Pozdrawiam.
W koncu jakis komentarz z ktorym sie zgadzam ! :)
Dziekuje !
Zgadzam się z tym, co napisałaś. Chociaż mało z nas chce się do tego przyznać, jest właśnie tak. Chowamy się za naszymi słowami, bo wtedy możemy udawać, że nas nikt i nic nie zrani. Smutne to, ale prawdziwe.
100% racji, poza tym tekst kipi hipokryzją.
Dla mnie „kochać się z kimś” a „rżnąć się z kimś” to są zupełnie inne akty angażujące zupełnie inne części mózgu i serca. Ja w ten sposób rozróżniam czy mi na kimś zależy czy nie.