Oddychał spokojnie. Koiłam nerwy tym miarowym oddechem, powoli odmierzał czas do świtu. Przysuwałam nos do jego włosów, głaskałam je opuszkami palców, jak w tych wszystkich głupich filmach o miłości. Byłam najczulsza, kiedy nie patrzył.
Mam w głowie kilka takich obrazów, flashbacków z czasu, kiedy myślałam jeszcze, że wystarczy kogoś kochać, żeby wszystko było dobrze.
On zawsze pachniał domem. Tym specyficznym rodzajem domu, który stworzyliśmy sobie na własny użytek i dla własnej przyjemności. Unikaliśmy trudnych rozmów i wyborów. W zasadzie istnieliśmy dla siebie tylko nocą, stale oszukując się, że to tylko przez brak czasu. Przez pracę. Tęskniłam do niego w tej pracy i nie mogłam pisać bez jego obecności. Zupełnie jakby zabrał mi wszystkie słowa.
Kiedy zasypiał, oddychał spokojnie. Mogłam się bać przez całe tygodnie, a potem nadchodził jeden wieczór, który wszystkie moje znaki zapytania zamykał w jego cichym oddechu. Zasypiał o czwartej nad ranem, z ustami wyczerpanymi od pocałunków, a ja wpatrywałam się z uporem w tę śmieszną kropkę na jego piersi, jakby miała mi przynieść jakąś pewność albo chociaż kilka odpowiedzi. Około piątej wysuwałam się z jego ramion i z małym laptopem na kolanach spisywałam wszystkie moje emocje – rozbierałam się ostatecznie.
Żebym rozebrać się mogła jeszcze bardziej
Prawdopodobnie zrobiłabym dla niego wszystko albo przynajmniej bardzo dużo, ale nigdy nie pokazałam mu żadnego swojego tekstu. Mógł na mnie patrzeć, gdy rano ubierałam wczorajszą sukienkę, ale nigdy nie pozwoliłabym mu obserwować jak ubieram w słowa te wszystkie momenty, które były także jego udziałem. Pozwalałam mu się rozbierać i dotykać w tych wszystkich miejscach, których nie miał nikt przed nim, ale nigdy nie pozwoliłabym mu rozkładać moich zdań na części pierwsze, wczytywać się w słowa i dotykać moich przecinków. Mogłam stać przed nim naga, ale o ileż bardziej byłabym bezbronna, gdyby mógł wtedy przeczytać to wszystko, czym dzielę się dzisiaj z Wami. To była moja granica. Moja intymność największa.
Można komuś oddać połowę siebie. Można iść z kimś do łóżka. Można komuś bardzo ufać. Można komuś opowiedzieć całe swoje życie.
Ale nie napisać. Kiedy piszesz, zdradza Cię wszystko. Sposób, w jaki układasz zdanie, każdy Twój przecinek, słowa, których używasz. To wszystko mówi Ciebie i opowiada Ciebie na sto różnych sposobów, rozbiera Cię z tajemnic i nie pozostawia wątpliwości nawet, gdy operujesz metaforami.
Pisanie Cię zdradza, nawet kiedy kłamiesz. Kiedy historie, które opisujesz nie są Twoje. Pisanie obnaża w Tobie wszystko, zwłaszcza kiedy piszesz o emocjach. Pisanie zabiera Ci wszystko, czego doświadczyłeś i tworzy nową przestrzeń dla Twoich przeżyć. Pisanie jest intymniejsze niż wszystkie akty seksualne świata.
Do pierwszej warstwy naskórka
Czasami budził się o szóstej. Przecierał oczy, nie śpisz? – pytał cicho. Wstawał, żeby napić się wody i pocałować mnie w czoło. Jego usta na mojej skórze. Bliskość, ale tylko do pierwszej warstwy naskórka.
– O czym piszesz? – pytał.
– Trochę o nas.
– Po co Ci kolejna książka o miłości?
Całował moje plecy, a ja, zawstydzona, pospiesznie wyłączałam komputer. Spłonęłabym, gdyby dojrzał choć jedno zdanie. To o jego dłoniach. Albo o ustach zbłąkanych, nic nie wiedzących, samotnych okropnie. O nas i o każdym moim strachu. Prawie nic o mnie nie wiedział. Całował moje plecy i kochał mnie na ile potrafił. Pobieżnie. Na głębokość naskórka.
6 komentarzy
A nie boisz się, że teraz, gdy masz bloga On to przeczyta? Przeczyta i nie zrozumie?
teraz to już nie ma żadnego znaczenia:)
Piękny tekst! :)))
Pisanie to taki demakijaż dla duszy. Nie pozwala na maski, na udawanie. Tylko wtedy trafia i dotyka emocji prawdziwych. Podziwiam Cię Kasiu za odwagę dzielenia się swoimi emocjami, pisania bez pseudonimu o intymnościach Twojego życia.
Dla mnie pisanie jest jak osobliwa terapia. Mi pozwala się oczyszczać, a moja szuflada, jakby tylko potrafiła czytać miałaby pewnie niezły ubaw. Jakiś czas temu odnalazłam moją inspirację. Jego oczy, pasja, sposób jak opowiada, o tym co tak uwielbia w życiu robić. To wszystko daje mi wiele sił i jednocześnie wyzwala jakieś ukryte pokłady słów. Podobnie jak Ty ubieram to wszystko w zdania. I podobnie boję się, żeby ich nie przeczytał. I to nie dlatego, że będzie największym krytykiem. I nie tego, że stanę się już całkiem „naga”. Ale tego, że bezpowrotnie wpuszczę go w przestrzeń, w którą uciekam kiedy tego potrzebuję. A może właśnie ta przestrzeń stanie się dzięki niemu kompletna…
„kiedy myślałam jeszcze, że wystarczy kogoś kochać, żeby wszystko było dobrze”
Tak bardzo słowo w słowo mogę „ukraść” Ci tą historię. Tak bardzo czuję siebie w tym wpisie.. Ponownie stawiasz mi kropkę nad i. I za to dziękuję!