W relacjach najbardziej lubię zwyczajność. Jest trudna do uchwycenia na fotografii, bo na tle zdjęć znajomych z wczasów na Majorce wypada zazwyczaj blado. Pachnie domem i jest miła w dotyku. Lubię zwyczajność, która się czai w dresach, w wieczornym zmęczeniu, w niewymuszonych gestach. Bez makijażu i udawania.
Taką zwyczajność, która przemawia prostymi obrazami; jego skupienie nad książką, sposób w jaki bierze do ręki kieliszek wina, jak snuje się po mieszkaniu i co chwilę zagląda do lodówki. Jak mimochodem odgarnia mi włosy z czoła, jak mówi: robię herbatę, chcesz zieloną czy malinową? I w tym jednym pytaniu zawiera się cały jego świat, cały nastrój, bo albo jest w nim troska, albo napięcie albo cicha pretensja. Wszystko można powiedzieć jednym pytaniem o herbatę. Zwyczajność jest szczera i nie potrzebuje wielkich słów.
Zawsze o niej marzyłam, choć mój temperament zazwyczaj każe mi gnać na oślep i szukać wyjątkowości, artyzmu, nieszablonowych rozwiązań. Każe mi stawiać wszystko na jedną kartę, zakochiwać się do szaleństwa, wybierać wciąż nieodpowiednich ludzi. Szukać, tworzyć i niszczyć, mylić się, popełniać błędy. Marzyć o miłości tych, którzy zapominają oddzwonić i układać z nieistniejących połączeń plany, marzenia, emocje.
To mi zamyka drogę do zwyczajności, bo u mnie ciągle coś jest niezwyczajne, nieprzewidywalne, niestałe. To chaos, w którym tylko ja wiem, gdzie co leży. A przecież moje najlepsze wspomnienia, to te wyrwane z fragmentów zwyczajności, z preludium do zwyczajnego życia. Z tej herbaty, z tych jego śmiesznych dłoni i domowych dialogów.
Codzienność, cierpliwość, bliskość
Żeby zbudować dobrą zwyczajność potrzeba trzech podstawowych składników: codzienności, cierpliwości i odpowiedniego kompana. Potrzeba kogoś, z kim ta zwyczajność nie będzie nudna, tylko piękna. I zadziwiająca. I trwała. Kogoś, z kim można się pokłócić o rozrzucone kapcie i niewyrzucone śmieci, a potem wtulić się w to magiczne miejsce pod obojczykiem i oglądać dobre i głupie filmy. Kogoś, w kim każdego dnia chcesz się przeglądać. Kogo możesz obudzić w środku nocy i powiedzieć: boję się starości albo boję się, że przestaniesz mnie kochać.
Zwyczajność może pachnieć ciastem cytrynowym albo spalenizną. Może być głośna albo cicha. Ale musi być w niej dużo bliskości. Zwyczajność musi być bliska. Musi koić. Dawać nadzieję.
Ona musi się w tej zwyczajności czuć najpiękniejsza, a on musi być supermenem.
Widziałam taką zwyczajność i wiem, że ludzie potrafią sobie taką stworzyć. I ja o tym marzę. O tym, żeby codziennie słyszeć: jaką chcesz herbatę? i umieć z tego pytania wyczytać miłość, nastrój i jego wszystkie lęki. Słyszeć: daj mi spokój albo znowu nie umyłaś naczyń i dopytywać, i kłócić się z nim, i krzyczeć, zazdrościć, a potem znowu się budzić obok niego i pytać na dzień dobry: możesz mi zrobić herbatę? i czekać aż on zapyta, jaką i cieszyć się, że dopóki będzie pytał, będę się go uczyć, czytać mu z ruchu warg miłość, troskę z gestów, nastrój z jego wzroku. I że to będzie nasza zwyczajność. Bliska i dobra. Dom zamknięty w jednym pytaniu.
10 komentarzy
ładne. takie.. zwyczajne. I piękne :) Dziękuję.
Napisane bardzo ładnie, nieco poetycko, chyba przez wrażliwą duszę :) Dużo jest w tym takiego dobrego ujęcia własnych pragnień.
Ja … I uciekam i chcę zwyczajności.
To znaczy istnieje wspomniany w tekście paradoks.
Ucieka od szarości, przeciętności, by nie być taką osobę, a także by móc dostrzec coś lepszego, coś więcej.
Ale też pragnę takiej zwyczajności. Ale oczywiście tej magicznej, pięknej. Nie wiem, czy ona istnieje, czy to nie mit? Czy to tylko zwykła rzeczywistość przeflitrowana przez duszę, odczucia… i wspomnienia?
Ale dla wyżej w tekście opisanych uczuć tego typu – warto.
Piękna jest ta zwyczajność, choć i do niej trzeba się przyzwyczaić, pokochać i ją zrozumieć. Nie każdy widzi w zwyczajności tę największą miłość.
W takim razie życzę Ci takiej wymarzonej zwyczajności. Pozdrawiam.
http://balakier-style.pl/
Od wczoraj walczyłam ze sobą, czy powinnam w porywie serca jechać dziś rano jeszcze na pół godziny na drugi koniec Warszawy, przed zajęciami, które w dodatku prowadzę, i tuż przed jego egzaminem, by tylko jeszcze raz znaleźć się w jego ramionach zanim na 3 miesiące wyjedzie za granicę. On nie lubi scen, nadmiaru czułości, takich porywów serca jak z komedii romantycznych. Spędziliśmy wczoraj ze sobą cały dzień i nie był to dzień idealny, ale pełen i czułości, i pożądania, i śmiechu, z pożegnaniem jednym szybkim cmoknięciem w autobusie, w dodatku skwitowanym żartem i patrzeniem na siebie przez szybę, gdy autobus odjeżdżał. Dzień taki… zwyczajny.
Dziś płaczę, od kiedy godzinę temu wyrwałam się ze snu z myślą „wstawaj, jedziesz do niego”, rozdarta czy to naprawdę dobry pomysł. I nagle przypomniałam sobie ten tekst, Twój tekst, czytany wczoraj przed tym pożegnaniem, i pomyślałam – prawdziwa miłość nie potrzebuje takich wyciskających łzy scen, pełnych wyznań, rozpaczliwego wtulania się i „jeszcze jednego, jeszcze ostatniego” pocałunku. To, co piękne, tkwi właśnie w zwyczajności i nie potrzebuje takiego dramatyzowania. To, co zostanie niedopowiedziane, i tak jest dla nas oczywiste. Wycieram nos i ze spokojem myślę, że tak musi być. Że jestem szczęśliwa. I wiem, że tam, gdzie znajduje się spokój, tam znajduje się dobrą decyzję.
PS I właściwie nawet nie wiem, dlaczego Ci to wszystko mówię. ;)
Piękne.. Dziękuję! Tak bardzo Ci dziękuję!
Widzisz… w dzisiejszych czasach zwyczajność jest tak ceniona bo jest jej rzeczywiście coraz mniej. W pewnym momencie stała się nawet passe ;) Dlatego życzę jej Tobie i sobie – w takim fajnym wydaniu!
Uwielbiam Cię… Tak pięknie ubierasz w słowa to, co siedzi w mojej głowie
: *
[…] sobą to jednak przyzwyczajeni do swojej obecności nie będziecie w stanie go skończyć. Zwyczajność jest spoko, w niej też znajdzie się miejsce na kuszenie i flirt. Wystrzegaj się nudy, bo ona jest jak rak […]