Wirtualny związek i bardzo realna samotność. Nieszablonowa historia o poszukiwaniu miłości – opowiedziana w tak odpowiednim momencie, przy akompaniamencie tak pięknej muzyki, o krok od wielkiej technologicznej rewolucji.
5 nominacji do Oscara, Złoty Glob za najlepszy scenariusz, nagroda Gildii Amerykańskich Scenarzystów. Przez cały dzień zbieram się do napisania recenzji tego filmu. Kilkanaście razy siadałam do pisania i nagle, w pół refleksji, traciłam wątek. „Her” widziałam wczoraj. I do teraz nie mogę zebrać myśli.
To historia, która (jestem przekonana) może się wydarzyć już za jakieś dwadzieścia-trzydzieści lat. Może mniej, może więcej. Ale z całą pewnością (niestety czy stety?) przyszłość może wyglądać tak, jak obraz Spike’a Jonze.
Theodore Twombly jest pisarzem. Pisze listy w redakcji serwisu BeautifulHandwrittenLetters.com, ale od jakiegoś czasu nie sprawia mu to przyjemności. Żyje samotnie i mimo, że w listach przekonująco opowiada o uczuciach i rozwiązuje emocjonalne zawiłości, w życiu osobistym ma z tym problem. Stale szuka, tęskni, pragnie – sam do końca nie wie, czego. Wszystko się zmienia, kiedy w jego futurystycznym (ale jakże nam bliskim!), technologicznie zaawansowanym świecie pojawia się inteligentny system operacyjny, który doskonale dopasowuje się do użytkownika. I zaspokaja wszystkie jego potrzeby.
OS1 Theodore’a ma na imię Samantha. Jonze nadał jej piękny, kobiecy głos Scarlett Johansson. Dał jej wrażliwość, poczucie humoru, troskliwość, zadziwiającą zmysłowość i ciekawość świata. Mimo braku ciała – uczynił ją najbardziej kobiecym systemem operacyjnym, jaki tylko jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. A potem opowiedział wyjątkowo realistyczną historię o miłości człowieka i maszyny, a raczej – historię o emocjach, które nie dają się zamknąć w ramach i zaprogramować.
Wszystko mnie w tym filmie urzeka; doskonała ścieżka dźwiękowa, scenografia, przepiękne, pastelowe zdjęcia, genialna (!!!) obsada (Joaquin Phoenix, Amy Adams, Rooney Mara), głos Scarlett, a przede wszystkim historia. Nieszablonowa, poruszająca, smutna.
Jak bardzo można być spragnionym uczucia, by zadowolić się tylko głosem? Jak ważna w miłości jest fizyczna bliskość i czy jej brak, rozpalanie raz po raz niezaspokojonego pragnienia, może doprowadzić do obłędu? Czy rzeczywiście łatwiej jest darzyć uczuciem kogoś, komu nie możemy spojrzeć w oczy i czy to aby na pewno jest miłość?
Czy można zakochać się w kimś, kogo nawet nie możemy złapać za rękę?
Banalne pytania? Możliwe. Ale Jonze w „Her” stawia je z wielką klasą. Nie moralizuje i nie ocenia. Opowiada spokojnym głosem Phoenix’a o uczuciach, tęsknotach, dylematach, które i tak przecież w końcu przyjdzie nam przeżyć. W przyszłości.
P.S Chciałabym napisać więcej o poszczególnych scenach tego filmu, ale nie chcę Wam zabierać frajdy z oglądania :)) Ale te tematy, tak aktualne, będą się tu powtarzać – obiecuję. Przecież wiem, że Tobie też zdarzyło się przeżyć tę niezwykłą fascynację kimś, kogo nigdy nie widziałeś…
7 komentarzy
myślałam, ze tylko ja nie jestem w stanie przestać o nim myśleć (: Oscar za scenariusz murowany!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Mi się zdarzyło przeżyć to, o czym piszesz. I ten film dokładnie obrazuje wszystkie emocje z tym związane….najgorzej, jeśli tam po drugiej stronie jest człowiek tylko ze zupelnie inny niz to sobie wyobrażaliśmy….
swietny film, swietny tekst!!
Świetny film, jeden z lepszych, jakie ostatnim czasem widziałam. Niezapomniany. To prawda, nie ma co psuć frajdy innym, niech go odkrywają dla siebie.
Ostanio dużo czytam blogów, stron a także bywam na forum dyskusyjnym gazety.pl.
Ta strona mnie bardzo zaciekawiła, dodałam sobie ją do ulubionych. Pozdrawiam Anita :)
Nie gram w darmowe gry flash na facebooku!
Jak dla mnie świetny pomysł na film, niestety momentami akcja bardzo się przeciąga i zwyczajnie powiewa nudą
uhm – „człowiek, którego nikt nie dotyka przestaje istnieć”. uwielbiam ten film.